Matka jak tylko zaszła w ciążę wyobrażała sobie siebie po porodzie, tulącą swojego Syna przy piersi. Miała bardzo silne marzenie i bardzo silne pragnienie karmienia piersią.
Pragnienie było tak mocne że Matce mleko z piersi ciekło jeszcze będąc w ciąży. Matka co rano od 8 miesiąca ciąży budziła się z dwiema zaschniętymi plamami siary na biuście. Dziwnie jej z tym było. Ale cieszyła się, bo ponoć to oznaka tego, że mleka Matka będzie mieć pod dostatkiem, a piersi już się przygotowują. Parę razy poranne plamy na piżamie Matki nie były z mleka lecz z krwi. Doktor prowadząca Matkę całą ciąże zbadała jej piersi i powiedziała, że ta krew to wynik oczyszczania się przewodów mlecznych. To ważna informacja dla innych przyszłych Matek. Takie krwawienia się zdążają.
Lepiej najpierw spytaj o to swojego lekarza, a dopiero potem doktora Google. Matka zrobiła odwrotnie. I jak się dowiedziała z internetów, na pewno ma raka, a jak nie to chociaż jakiegoś brodawczaka. Parę nocek Matka nie przespała, stresowała się, a przecież nie wolno, o panikowała się... i jak się okazało nie potrzebne. Na szczęście. Wystarczyło porozmawiać o tym z lekarzem. Na przyszłość Matka już była mądrzejsza.
Lepiej najpierw spytaj o to swojego lekarza, a dopiero potem doktora Google. Matka zrobiła odwrotnie. I jak się dowiedziała z internetów, na pewno ma raka, a jak nie to chociaż jakiegoś brodawczaka. Parę nocek Matka nie przespała, stresowała się, a przecież nie wolno, o panikowała się... i jak się okazało nie potrzebne. Na szczęście. Wystarczyło porozmawiać o tym z lekarzem. Na przyszłość Matka już była mądrzejsza.
Potem przyszedł czas na 24 godzinny, wywoływany poród, zakończony nagłym cesarskim cieciem. Matka swojego syna dostała w ramiona dopiero na następny dzień rano. Szanowny Mąż przyniósł dziecko i powiedział, że pielęgniarki kazały karmić. Jako, że oboje z Matką karmić się mieli po raz pierwszy to poprosili o ratunek pielęgniarkę zajmującą się laktacją.
Szczerze Matka nienawidzi tego słowa... Jest jakieś takie lepkie i tykające jak bomba jednoczenie...
W każdym razie Pani Laktacyjna, jak ją nazwiemy na potrzeby dzisiejszego posta, wzięła w dłonie piersi Matki, podniosła, ścisnęła, trzepnęła, powiedziała że pełne, ale karmienia piersią to ona nam nie wróży. Brodawek nie masz, nie ma za co łapać. Piersi nie przygotowane, co Pan robił przez 9 miesięcy? Trzeba było sutki wyciągać małżonce. Może by przez nakładkę jakoś poszło. Macie nakładki? Jakie? Takie? Beznadziejne, no jak nie macie innych to się karmcie na tych. To przystawić i karmić. Jak? Normalnie? Nie na brzuchu? A Pani po cesarskim... No to już, poduszka i karmimy z pod pachy. Pani laktacyjna ustawiła poduszkę, położyła Syna na niej, ustawiła ręce Matki na jego główce i jej piersi i wyszła. To był pierwszy kontakt Matki z Synem. Właśnie wtedy gdy nieporadnie dotknęła jego główki, ustawiona przez Panią Laktacyjną. Nie był to najlepszy początek znajomości Matki z Synem. Nie zdążyli się przytulić, pocałować, oswoić... Zaczęło się od nerwów. Syn płakał z głodu, bo mimo pełnych piersi wg Pani Laktacyjnej, mleka nie poleciała ani kropelka. Ssał jak na prawdziwego ssaka przystało, tak mocno, że wciągał brodawki Matki do nakładki tworząc gigantyczne podciśnienie i gryzł wszystko razem. Matka zaciskała zęby z bólu i przystawiała. Szanowny Mąż wspierał jak potrafił. Gdyby mógł, to sam by dziecię do piersi przyłożył, widząc jak Matka cierpi. Matka jest mu bardzo wdzięczna za to, że był i za to wszystko co dla nich, dla niej i dla Syna zrobił w tamtych dniach. Ale na to jak Matce leciały łzy po policzkach z bólu podczas karmienia mógł tylko patrzeć.
Matce jednak mleko z piersi nie płynęło, Syn darł się w niebo głosy, z głodu. Więc był dokarmiany. Zresztą dokarmionego już go Pani Laktacyjna przyniosła za pierwszym razem. Matka żeby stymulować wypływ mleka z piersi, darła je na sucho laktatorem. Tak jak poradziła Pani Laktacyjna. Na trzecią dobę pobytu w szpitalu, na pytanie Pani Laktacyjnej czy karmicie, Matka odpowiedziała, że przystawia ale chyba jej nie leci bo Syn płacze przy piersi. Pani Laktacyjna wzięła pierś Matki w ręce, ścisnęła trzema palcami brodawkę z całej siły, Matka zobaczyła gwiazdy przed oczami, z piersi wypłynęła jedna kropla, jedna... Jak to nie leci, jak leci? Przystawiać bo zastoje się zrobią.
Tak Matka, Ojciec i Syn pojechali do domu. W domu Matka Matki pomagała Matce przystawiać. Było lepiej, ale Syn nie chciał ciągnąć cyca bo pokochał już butelkę. Matka się nie poddawała, przystawiała non stop i jeszcze między czasie odciągała laktatorem, bo Syn nie opróżniał piersi, a bolały coraz bardziej. Całą żółtą siarę Matka odciągnęła i podała Synowi niczym życiodajny napój. Każdą krople, na wagę złota...
Odwiedzały Matkę pielęgniarka środowiskowa i położna. Pielęgniarka pomocna, z karmieniem, z własnego doświadczenia, doradzała jak umiała. Położna po obmacaniu piersi Matki, stwierdziła że mleka Matka to ma na trojkę dzieci co najmniej, ale z takimi sutkami to nie wie co będzie. I dlaczego Mąż nie pracował nad piersiami przez 9 miesięcy... Czy Matka już tego gdzieś nie słyszała?
Walka Matki trwała 3 miesiące... Ostatnie tygodnie polegały na odciąganiu mleka i podawaniu butelką. Matka takiego karmienia nie życzy nawet najgorszemu wrogowi. Laktator to najgorsze co mogło Matkę spotkać. Takie na pół spełnienie swojego marzenia o karmieniu naturalnym. Walka o każdą krople matczynego cudu. I pytanie każdej napotkanej osoby. Karmisz? Nie kurwa, głodzę swoje dziecko! Dziwne, że mężczyźni też zadają takie pytania... Mówcie co chcecie, ale żadne cudowne wynalazki, laktator imitujący dwie fazy ssania i inne duperele nie podtrzymają laktacji. Tylko dziecko i spokojna głowa Matki może to zapewnić. Ale Matka nie miała ani dziecka przy piersi, ani tym bardziej spokojnej głowy. Pokarm u Matki zanikł po trzech miesiącach.
Trzy słowa. POT, KREW I ŁZY. Takie wspomnienia ma Matka z okresu karmienia piersią.
Post ku przestrodze dla wszystkich marzących, o cudownych chwilach przy piersi z dziecięciem, przyszłych Mam.
Jako Matka wyrażam szczerą nadzieje, że jeszcze będzie mi dane odczuć na własnej skórze piękno chwili. Ja, dziecko i mleko w piersiach.
A jak było u Was kochane mamy? Dostałyście wsparcie i fachową pomoc w szpitalu?
A jak było u Was kochane mamy? Dostałyście wsparcie i fachową pomoc w szpitalu?
Ściskanie piersi jest chyba w naturze Pań Laktacyjnych... Podchodzę ja do takiego małego pokoiku, gdzie Panie z Noworodków siedzę, jedzą i serial oglądają. I mówię, że nie wiem, że płacze, że chyba nie dojada. Pani Laktacyjna bierze, mocno ściska i słyszę tylko: "leci przecież, pani przystawi, to będzie ssało". Wracam ja do swojego pokoju (który udało nam się dostać, bo wcześniej na dwóch różnych oddziałach byłyśmy z córka moją) - ten dzieliłam z kobitami dwiema: jedna Matka Po Raz 5, druga matka nieco starsza, bo Matka 45-letnia, która sama oswaja się na nowo z maluchem. Siadam i płaczę, bo już nerwy, bo już dosyć. Ta Po Raz 5 drze mordę na mnie, bo przecież to moje dziecko płacze ciągle, bo jak to tak? "sama tu jesteś? matka czy ciotka powinny ci pokazać" i szydzi ze mnie ta kobieta. 45-letnia milcząca była, swoim tylko zajęta i chociaż sympatyczna, rzekła mi tak: "młoda jesteś, cycki szanuj, weź butelkę od babeczek, dziecko tym gotowym nakarm". Obchód i pytania: "czy karmię? czy płacze? czy sypia?) - ja tłumaczę i nic: "pani przystawia, będzie lecieć".
OdpowiedzUsuńW domu było zupełnie inaczej. Dałyśmy sobie trochę czasu, poznałyśmy się na spokojnie - bez siedzenia na korytarzach (1 dzień bez wspólnej sali), bez Matki Po Raz 5, bez gapiów, Pań Laktacyjnych, co mocno ściskają. I poszło. Najpierw pół na pół, potem już całkiem naturalnie.
Niestety pomoc we wprowadzaniu kobiety w sytuację karmienia jest na żenującym poziomie...
Ciesze się że Wam się udało :) My doszliśmy do poziomu pół na pół, były mocna problemy z brzuszkiem i lekarz kazał przestać mieszać pokarm. Nie udało się przejść na 100 % cyc i skończyło się butelką. Nie ukrywam, że dla mnie to było swego rodzaju ukojenie i pogrzeb jednocześnie. Czułam się na prawdę złą Matką przez to, że nie karmie naturalnie. Dookoła wszyscy tylko kiwali głowami... a to młody je butle? achaaa... Chyba tylko moja Mama, Mąż i Teściowa mnie rozumieli i nie dołowali...
UsuńDlatego wychodzę z założenia, że każda kobieta powinna sama decydować (bez tej całej medialnej otoczki) o tym, czy karmi piersią, czy jednak podaje butelkę. Niepotrzebnie powstał taki społeczny nacisk na naturalne karmienie, tzn. dobrze, że się o tym mówi i że to jest polecane, ale... Mnóstwo kobiet czuje się tak samo jak Ty - mają wyrzuty sumienia, obwiniają się, czują się gorsze albo ociekają krwi, potem i ponurymi myślami, bo przecież karmić naturalnie trzeba. Nie, nie trzeba - można. A jak nie można, to od tego jest butelka, żeby dziecko nie głodowało. Po prostu. Ja przestałam karmić, kiedy stało się to dla mnie katorgą - córa i jej 4 zęby na krzyż traktowały moje brodawki niczym kasownik w tramwaju bilet... Nie mogłam dłużej i odstawiłam, po prostu. Bez żadnych płaczów, bez tłumaczeń, bez poczucia winy. Tylko ja mam prawo decydować o własnym ciele i tylko ja wiem, na ile mnie stać, ile chcę i ile mogę. Innym nic do tego...
UsuńŚwięte słowa Matko Puchatka :)
UsuńJa aż tak wielkiego problemu nie miałam z karmieniem, choć na początku łatwo nie było. Pierwsze dziecko, więc nie wiedziałam, że należy naprzemian przykładać do piersi. Więc jak wróciłam do domu to jeden cycek był tak pełny, że młoda nie wiedziała jak za niego złapać.
OdpowiedzUsuńNa szczęście też trafiłam na świetne pielęgniarki w szpitalu, bardzo pomocne.
Miło słyszeć że gdzieś w Polsce są fajne pielęgniarki na oddziale noworodkowym :)
UsuńPrzy pierwszym dziecku miałam dokładnie tak samo tylko że po powrocie do domu zaczęłam karmić mm. Nie było pokarmu był stres i łzy aż przeszliśmy całkiem na butelkę. A Pani laktacyjna gdy do nas przychodziła w szpitalu nawet nie patrzyła na nas tylko zagłada przez okno i mówiła cały czas "przystawiaĆ" ( to chyba motto zołz laktacyjnych :)
OdpowiedzUsuńPrzy drugim dziecku cudowne Panie (w innym szpitalu) pomogły ,pokazały i wszystko poszło dobrze i nadal karmię. Po pierwszych przejściach jest to miód na moje serce :)
Dziękuje! Dajesz mi nadzieje na przyszłość :)
UsuńU nas było tak, że w szpitalu Hania ładnie zassała obie piersi i pielęgniarka laktacyjna też była pomocna- konkretna i miła, żadnych beznadziejnych uwag, pełen profesjonalizm. Problemy, o dziwo, zaczęły się w domu. Hania obraziła się na lewą pierś, a ja nie potrafiłam jej dobrze do niej przystawić. Skończyło się na nakładkach i dzięki nim cycałyśmy się pięknie przez długie miesiące :) Wiem, że konsultantki laktacyjne i lakto-terrorystki demonizują nakładki- że dziecko mniej je, że przez nakładkę dziecko nie stymuluje odpowiednio otoczki brodawki i w ogóle, ale mi one uratowały życie. I nie, nie jestem przedstawicielką firmy produkującej nakładki ;) Nie ważne jak, ważne, że dziecko pije nasze mleczko :)
OdpowiedzUsuńU nas nakładki w ogóle się nie sprawdziły, chociaż na początku próbowałam ich używać :) Każdy przypadek inny :)
UsuńJa nie demonizuje nakładek, gdyby nie one, pewnie Syn w ogóle by nie załapał cyca, z nakładkami chociaż trochę się karmiliśmy...
Usuńto co opowiadasz brzmi faktycznie jak jakiś horror.. Współczuje takich problemów, oby Twoje marzenia co do przyszłości się spełniły.
OdpowiedzUsuńA ogólnie - miło trafić na Twojego bloga! :)
Dziękuje i z wzajemnością :)
UsuńAmazing post dear! You have a wonderful blog:)
OdpowiedzUsuńWhat about following each other on Instagram, Bloglovin, Twitter?.. :)
www.bloglovin.com/blog/3880191
Fantastyczny wpis! Oj jakbym sama o sobie czytała! Też CC, też wcześniej siara wyciekała, też cycki były pełne, a sutki za małe (i do męża pretensje, że nie wyciągał sutków), też laktator, a potem okropniasty nawał pokarmowy, że aż temperatura wysoka mi wyskoczyła i cycki były jak dwa kamienie. Oj jak teraz to wspominam to chce mi się śmiać ale wtedy wyłam z bólu i poczucia porażki. Odciągałam mleko laktatorem cały czas, bo córka była wcześniakiem i ssać nie umiała, a lekarz później stwierdził, że nawet z wielkich sutków byłoby słabo,. Zrezygnowałam po 2 miesiącach walki i nie żałuję wcale.
OdpowiedzUsuńOj znam ja Ci ból nawału, raz Mąż Szanowny o północy jechał do ciotki po liście kapusty ;) teraz też mnie to śmieszy, ale wtedy do śmiechu mi nie było... Dobrze że już to mamy za sobą :)
UsuńDo szału wręcz doprowadzają mnie takie imformacje... Brak wsparcia na początku, teksty których nigdy nie powinnaś usłyszeć, wpedzanie Cię w stres. Najważniejszy w udanym karmieniu jest początek, bo właśnie na tym początku jest najwięcej pytań, wątpliwości i problemów... a zamiast wsparcia mozna uzyskac to, co napisałas... smutne to i przykre :(
OdpowiedzUsuńJa przez 4 miesiące walczyłam (u mnie problemem były mikro przyrosty) ze służbą zdrowia, że mm mojemu dziecku nie jest potrzebne. Wsparcia nie miałam, dlatego postanowiłam sama je dawać innym. Ukończyłam kurs, na blogu poruszam najważniejsze tematy dotyczące problemów i mitów laktacyjnych. I mam już kilka mam, ktorym pomogłam, a to napędza do dalszego działania :)
Joanna Janaszek
Wyobrażam sobie co przeżywałaś, bo u mnie było podobnie. Tylko ja mleka nie miałam za wiele na początku i też brodawki wciągnięte, więc dziecię nie miało za co złapać. Darło się i darło, pielęgniarki ściskały i ściskały cyce, a nic nie leciało. Musiałam butelkę dać i 2 dni w szpitalu odciągałam się laktatorem, ale to była straszna mordęga, bo ledwo kilka kropel wypływało. Ale kazali się dalej odciągać, żeby brodawki wyciągnąć. Przynajmniej pielęgniarki miałam bardzo miłe, bo tu w Irlandii bardzo dbają o matki i dzieci. Po powrocie do domu dalej się odciągałam na zmianę z przystawianiem do cyca (z nakładką, która niewiele pomagała), potem karmienie butelką z moim odessanym mlekiem i zaraz potem podawałam butelkę z mieszanką, bo mojego wciąż było za mało. Po m-cu stwierdziłam, że tak dalej nie ma sensu, bo cały dzień tylko siedzę i karmię/odciągam się. Chciałam jak najdłużej karmić swoim mlekiem, ale Izunia już tak przyzwyczaiła się do flachy, że cyca nawet tknąć nie chciała. Zrezygnowałam z odciągania, bo nawet ptaszek by się tym nie pojadł. Miałam też wyrzuty sumienia, że nie karmię piersią. Ale może przy drugim się uda?
OdpowiedzUsuńTeż mam taka nadzieje że się nam jeszcze uda może przy drugim dziecku:)
UsuńDrogie Mamy. Post od Taty.
OdpowiedzUsuńTaty, który jak dziś pamięta przynoszone do szpitala tony kapusty, obierane liście w lodówce by się schłodziły, przykładanie ich do rozgrzanych do granic absurdu nabrzmiałych pokarmem piersi Matki by ulżyć jej w stanie permanentnego zapalenia spowodowanego zastojem pokarmu.
Nam się udało. Po wielu nocach i dniach udręki nas i naszego Dziecka. Trafiliśmy na kumatą panią laktacyjną. I byliśmy wytrwali. Na prawdę wytrwali. Zakończenie karmienia było smutne - rok i trzy miesiące budowania więzi Matki z Dzieckiem.
I kapusta nie kojarzy mi się już wyłącznie z gołąbkami :)
Drogie Mamy, nie poddawajcie się! Żona podpowiada mi że kobieta nie rodzi się Matką ale się nią staje. Potrzebuje tylko kogoś mądrego do wsparcia, świętego spokoju i miłości Taty swojego dziecka.
Witamy Tatę :) Miło czytać jak mężczyźni wspierają swoje kobiety w karmieniu piersią :) Nie tylko mój taki wspaniały jak widać :) PS. Twoja Żona to bardzo mądra kobieta ;-)
UsuńRety, aż mi się łzy w oczach zakręciły...
OdpowiedzUsuńDlaczego nie ma w Polsce porządnego laktacyjnego wsparcia?! Dlaczego sztuczna mieszanka jest remedium na wszystko?!
Przykro mi, że pomimo walki nie dało rady ;(
U mnie było podręcznikowo, przystawiłam do piersi i się po prostu przyssał...
też miałam cesarkę, ale 1,5 h po wyjęciu z brzucha już go miałam przy piersi... dlaczego tak długo musiałaś czekać na dziecko?
Syn trafił do inkubatora/pod lampę zaraz po urodzeniu, a ja byłam po pełnej narkozie i średnio kontaktowałam. Dopiero na rano mogliśmy przytulić Syna, mąż też wcześniej nie mógł go brać na ręce. Nie wiem, dużo stresu, niepotrzebnego, jak teraz na to patrze, a wystarczyło tylko spotkać choć jedną osobę z odrobiną empatii...
UsuńDokładnie... jedna osoba... na szczęście u mnie w szpitalu były bardzo fajne położne, chociaż może Mamy, które miały problemy z karmieniem mają inne zdanie. Ale z tego co słyszałam, jest tak dużo okropnych położnych... Skąd to się bierze? Przecież to taka wspaniała praca - obcować ciągle z cudem nowyego życia... :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby przy następnym dziudziusiu ułożyło się lepiej z tym karmieniem :)
Mi w ciąży piersi w ogóle nie urosły, wręcz zmalały. Żadnej siary nie było. Po porodzie, wywoływanym i dość ciężkim (ale który poród jest lekki???), godzinne szycie krocza, bo się panu doktorowi nitki pomyliły. Owszem, dali mi córeczkę od razu, ale zamiast przystawić, kazali trzymać. No to trzymałam, bojąc się ją nawet przytulić, bo taka maleńka i krucha... A potem położyli ją do łóżeczka i tam już sobie usnęła, na dobrych kilka godzin. Potem, na oddziale, trzymałam ją przy piersi, ale byłam z tym sama... Pierwsze dziecko, przez myśl mi nie przeszło, że mleka może nie być, myślałam, że w sposób naturalny popłynie... Po kilku godzinah przyszła położna, powiedziała mi, że jestem złą matką, bo dziecku jeść nie daje... Przyniosła butelkę, nawet nie zapytała, czy się zgadzam na dokarmianie... albo czy chciałabym to zrobić sama... Chodź, powiedziała do Małej, ciocia da ci jeść, bo mama to by cię zagłodziła... Kolejne dni, mleka ani kropelki... kolejne położne ściskające piersi do bólu i kręcące głowami: pani to faktycznie nie ma pokarmu... W końcu, na trzeci dzień, jedna maleńka, maleńka kropelka siary... i nadzieja... Po powrocie do domu - laktator i przystawianie, non stop, bo już się dowiedziałam, co powinnam robić... Mała ładnie ssała, potrafiła cały dzień być przy piersi... ale płakała z głodu, piersi były miękkie i puste... Na 5 dzień, nagle i bez zapowiedzi, nawał... ale wypływ zahamowany, nie poleciała ani kropelka... mimo ciągłego przystawiania, ciepłych pryszniców, wizyty pani z poradni laktacyjnej... piersi coraz większe, czerwone i gorące...później ból... Nie udało się "wydostać" tego mleka, po kilku dniach zanikło... Walczyłam ile sił o karmienie... Godziny z dzieckiem przy piersi i laktatorem, herbatki, suplementy, owsianka i surowa marchew, popijana rosołem i kawą zbożową... Słód jęczmienny ze sklepu ze zdrową żywnością. I nic... mleko nie przyszło. Mała do dziś spędza długie godziny przy piersi - lubi to... tam się uspokaja i tak zasypia. Płacze przy piersi tylko wtedy, kiedy jest głodna... Zjada butelkę i z powrotem szuka piersi, żeby się przytulić. Często szuka piersi w trakcie karmienia, i tak się przełączamy - pierś-butelka, pierś-butelka... Mleka są kropelki, z jakichś powodów nie produkuje sie lub nie wypływa... Piersi mam normalne, z zewnątrz i na usg... Pytałam lekarzy, podejrzewają zbyt wąskie kanaliki lub jakiś inny anatomiczny defekt, trudny do określenia "na oko"... Hormony mam ok... dziecko ma już 4 miesiące, a ja nadal nie dostałam okresu - wysoka prolaktyna... Być może problem jest z oksytocyną - w końcu poród też był wywoływany, i tylko 2 razy doświadczyłam tego charakterystycznego napływu mleka w postaci "mrówek" w piersi...nigdy też mleko samoistnie nie wypływało, może czasami jakaś kropelka na ubraniu... tak sobie gdybam... gdybam i marzę, że z drugim dzieckiem może będzie inaczej, lepiej... że poczuję, jak to jest, kiedy dziecko przytula się do piersi i najada...
OdpowiedzUsuńTo co piszesz to w ogóle historia jak z laktacyjnego horroru. A pani dokarmiająca Twoje dziecko to porażka totalna. Mam na prawdę nadzieję, że przy drugim dziecku, kiedyś uda Ci się karmić dzieciątko. Ja też o tym marzę. Na prawdę ciekawe co spowodowało brak mleka u Ciebie. Ale oczywiście od lekarzy się tego nie dowiesz... Pozdrawiam i ściskam mocno! Powodzenia! :)
UsuńTak, lekarze genralnie mają to gdzieś... Mój ginekolog, jak mu chlipiałam na zdjęciu szwów, stwierdził tylko, że jak mleka nie ma, a ja się nie obijałam, to nie moja wina i nie ma co robić scen. Pani na usg piersi uniosła brwi i stwierdziła, że mam normalne mleczne piersi i sobie ten brak mleka wymyślam. Pani z poradni laktacyjnej powiedziała, że czegoś takiego to jeszcze nie widziała i generalnie to jest to niemożliwe. A pan pediatra na noworodkowym zapewniał mnie przez 2 dni, że mleko będzie, bo "zawsze jest", a na trzeci dzień mina mu zrzedła i już tylko odsyłał do położnych. Konstruktywna pomoc...
OdpowiedzUsuńDziękuję w każdym razie za szybki komentarz do komentarza :) Miło jest odnaleźć kogoś, kto rozumie... W domu niestety dwa bieguny, jeden (mąż) klnie na "proszek do prania" którym musimy karmić dziecko, a moi rodzice, którzy uważają, że robię z igły widły, i naprawdę coś mi się w głowie przewraca, że robię problem z karmienia - skoro mam butelkę... Pozdrawiam Cię ciepło i życzę spełnienia marzeń - nie tylko związanych z karmieniem :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, czasem zależy wszystko od jednej życzliwej duszy która mogła by nam udzielić jakieś konstruktywnej rady, ale ciężko o takie w przychodniach i szpitalach. Ale wygląda na to, że na Twój brak mleka nikt by nie pomógł, skoro nie znaleziono przyczyny. Po prostu się nie zadręczaj, bo zrobiłaś wszystko co w Twojej mocy. Z butelką, czy z cyckiem, Ty jesteś najlepszą mamą dla swojego dziecka. Bo jesteś jego mamą, jedyną. I pamiętaj o tym! Pozdrawiam! :)
Usuń