foto znalezione w internetach
Tak! Matka była w kinie. Czasem się zdarza, ostatnio jak była w ósmym miesiącu ciąży. Nie polecam zresztą. Bo z filmu nie wiele pamiętam, byłam siku 3 razy. Toalety w kinie całkiem przestronne za to były. A tu taki psikus, trafiła się okazja by znów kino odwiedzić, być może bez zwiedzania toalet w trakcie seansu tym razem. Okazja była taka, że Brat no.1 w raz z Szanowną Małżonką notabene w pierwszym trymestrze ciąży, zaproponowali strudzonej Matce seans. Że zabiorą, zawiozą odwiozą i w ogóle. Nie wiem czemu, z litości być może. To pojechała Matka. Czterdzieści kilometrów w jedną stronę. By zobaczyć Jego. Bonda. Jamesa Bonda. Na dużym ekranie.
Pomijając fakt 25 minutowego bloku reklamowego przed seansem, w którym zwiastunów innych filmów było raptem trzy, to cały pobyt w kinowym fotelu zaliczam do udanych. Film o Jamesie Bondzie był tak bardzo o Bondzie, że już bardziej o Bondzie chyba nie mógł by być. I to jest plus w moim mniemaniu. Jak ktoś idzie do kina na taki film to wie czego chce. Chce 100% Bonda w Bondzie i to dostał. Niestety nawet dla mnie akcja była do bólu przewidywalna żeby nie napisać do BULU. Ale rozumiem że schemat jest jeden, i przyjmuje go z niemałą przyjemnością tak jak w Casino Royal czy Skyfall.
Na drodze Bonda znów staje piękna kobieta. A nawet kilka. Chociaż liczyłam na nieco dłuższy wątek z Monicą Bellucci to i tak muszę jej dać plusik. Pokazała że ciągle jest piękną, seksowną babką której sam Bond się nie oprze. Plusika za to nie mogę dać głównej partnerce Bonda, Léa Seydoux nie mało mnie denerwowała w trakcie całego filmu. Mądralińska blond piękność, w halce zamiast majtek nie koniecznie zasługuje na miano dziewczyny Bonda. Zresztą nie czuć między nimi tych wszystkich emocji, tej chemii, którą widz chciałby poczuć i której widz się spodziewał. W każdym razie nie wróże tej filmowej parze świetlanej długoletniej przyszłości.
Sam sposób rozwiązania zagadki z przeszłości i definitywnego uporania się z jej demonami, w zamyśle ciekawy. Ale nie zaskakujący. Po prostu taka laurka dla Craiga na pożegnanie się z serią. Akcja na zmianę przyśpieszająca, wartka, by za chwilę uśpić czujność widza aby ten prawie zdążył pomyśleć "nuda", ale nie, nie, emocji w Spectre nie brakuje. Zmieniające się piękne plenery, dialogi z nutką humoru czyli to co w Bondzie lubią wszyscy. No i oczywiście Daniel Craig. W Bondzie aż do przesady aktor jednej miny, ale Jemu można wybaczyć wszystko, rozumiem że kreacja tego poniekąd wymaga. Podsumowując, z Danielem Craigem jest jak z winem, im starszy tym lepszy...
Hmmm... Matka była w kinie, i jak by na to nie spojrzeć to nie zasnęła na filmie akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli to, co właśnie przeczytałeś spodobało Ci się, poruszyło Twoje serce, lub usta do uśmiechu, pozostaw swój komentarz.
Jeśli nie, to kulturalna, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana.