Są czasem takie teksty, które zapadają w pamięć na lata. Są takie teksty które potrafią tak przylgnąć do danej osoby, że stają się jej przekleństwem lub sławą. Teksty które wypomina się im miesiącami, a nawet i latami.
Matka razem ze swoją Blond przyjaciółką ma w zwyczaju wypominać jeden taki tekst przyjaciółce Brunetce. Dziewczyny, wiem że to czytacie. Tak, też Was uwielbiam.
Kiedyś, w czasach gdy ani Matka, ani Blondyna, ani Brunetka nie miały nawet jeszcze biustu, na filmach też się nie znały, ale za to spędzały ze sobą dużo czasu, Brunetka miała w zwyczaju mówić: "że przyjaciółki na amerykańskich filmach zawsze ... " i tu coś wyjątkowo górnolotnego jak to na amerykański film przystało. Porównanie do przyjaciółek z amerykańskich filmów pojawiało się nie rzadko, jako argument niepodważalny. A obok słów: "ej no weź powiedz o co chodzi, przyjaciółki na amerykańskich filmach zawsze wszystko sobie mówią" nie sposób było przejść obojętnie.
Więc nie dziwcie się, że czasem, nagle, mimo że już dawno nie chodzimy do szkoły, to zastanawiamy się dlaczego nie robimy czegoś tak jak na amerykańskich filmach. Taką mamy tradycje.
Tak też było i tym razem. Wirus amerykańskich filmów na stałe wrył się nam w mózgi. Daje on o sobie znać nawet wtedy, gdy nie jesteśmy w pełnym składzie. Zaatakował Matkę pojedynczo, bez Blondyny i Brunetki.
Matka wymarzyła sobie, że będzie mierzyć i znaczyć wzrost Syna swego. Taki plan, obserwowania postępu wzrostu jego szkieletu kostnego. Plan wieloletni, długofalowy. Realizacja miała być prosta. Miało być jak na amerykańskich filmach.
Kojarzycie taką scenę? Dumny tatuś skrobie na futrynie krechę na poziomie czubka głowy swej kilkuletniej słodkiej córeczki. W kolejce do postawienia kolejnej kreski stoi również podekscytowany młodszy syn. Kreski są podpisane imionami "Ana" i "John", czy jakoś tam bardziej amerykańsko. I tak co roku, ten sam rytuał stawiania kreski na futrynie. Po latach dorosłe dzieci wracają do domu swych staruszków, a tam te kreski ciągle są. Łza się w oku kręci, wszyscy płaczą, kurtyna.
No i Matka też tak chciała, tą futrynę, i te kreski i ten rytuał. Ale Mąż Szanowny nie podzielił jej entuzjazmu. Podszedł do sprawy praktycznie. I stanowczo odmówił dewastowania futryny dla kilku kresek. Dla niego gra nie była warta świeczki. No i co począć.
Przecież jak Matka sobie coś umyśli to musi na swoim postawić. Zaczęła poszukiwać rozpaczliwe rozwiązania kompromisowego. Na malowanie kresek na ścianie Szanowny również się nie zgodził. Czas leciał, Syn rósł, kresek nie było. Z pomocą Matce przyszły internety. Wynalazła takie ustrojstwo co to się wiesza na ścianę. Wielką drewnianą linijkę do znaczenia wzrostu dziecka. I co? Matka chciała, Matka ma. Może to nie jest american dream, ale zawsze coś.
Wprawdzie linijka jeszcze na ścianie nie wisi, bo Szanowny ma coś nie po drodze z młotkiem, i tak już od dwóch tygodni. Ale wzrost Syna Matki zaznaczony. Ostatecznie Matka stwierdziła, że nie musi żyć tak jak na amerykańskich filmach, i wystarczy jej tak po polsku, po prostu. Z Szanownym i z Synem w zgodzie. Amen.
foto źródło: internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli to, co właśnie przeczytałeś spodobało Ci się, poruszyło Twoje serce, lub usta do uśmiechu, pozostaw swój komentarz.
Jeśli nie, to kulturalna, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana.