Wczoraj go doświadczyłam. Uderzył mnie. Zawalił się na mnie jak ten głaz, co to go tachał pod górę taki jeden Syzyf.
Walnęła mnie, obuchem w łeb. Taka myśl co przelatuje przez głowę z prędkością światła, albo i nie. Jak na Matczyne zdolności percepcji w ostatnim czasie to musiała być jednak prędkość dźwięku, bo refleks coś słaby ostatnio.
Dostałam nim prosto w mordę. Ukazał mi się. Oczywisty taki, a jednak czasem nie. Paradoks największy Matki. Macierzyństwa jej całego dotychczasowego. Paradoks płaczu. Płaczu dziecka.
Dziecko Matki postanowiło drzeć się wczoraj wieczorem w niebo głosy, właściwe to tak bez powodu. Brak już było Matce pomysłów co z tym rykowyjem zrobić. I nosiła i śpiewała i głaskała i zmieniała otoczenie i błagała i nic. Ani prośbą ani groźbą rykowyj nie dał się uspokoić.
Więc w końcu, Matka tak przytulała i słuchała tego płaczu, niewzruszona. Jak by nie docierał do niej ten jękoryk. Naprawdę, żaden człowiek o zdrowych zmysłach by tego nie zniósł. A Matka znosi. Dziwne uczucie. Bo płacz to przecież wołanie o pomoc. A jednak są sytuacje w których tylko Matka wie, że powinna to wołanie zignorować, że się dziecku krzywda nie dzieje. Bo ani Ojciec Syna, ani Babcia nie posiadają tej umiejętności.
Nie chodzi o to, że z Matki to jest jakaś zimna sucz, która nie wrażliwa jest, i że dziecka swego nie kocha. Wręcz przeciwnie. Kocha i trzyma w objęciach i prosi żeby dziecię się uspokoiło, że wszystko dobrze jest i dobrze będzie. Ale nie panikuje, nie skacze wokół dziecka i nie daje mu zaraz wszystkiego czego żąda. Czeka.
Kiedyś gdy Matka jeszcze Matką nie była, szybko oceniała inne Matki. Wtedy gdy te w sklepie stały niewzruszone, a dziecko ich darło się wniebogłosy i ciągło za nogawkę bo chciało kolejne gównojajko. Lub wtedy gdy widziała jak dziecko miota się w ramionach swej Matki bo nie chciało jeszcze zasnąć, chociaż już przez ręce leciało ze zmęczenia. A ta tylko trzymała je w ramionach i już się nawet nie odzywała, też ze zmęczenia pewnie.
Wtedy Matka myślała, jak one mogą, jak mogą słyszeć ten płacz i być na niego głuche. Przecież to takie proste, wziąć dziecko w ramiona, powiedzieć do niego spokojnym głosem że mama tu jest, że wszystko będzie dobrze, uspokoić i utulić. Wydawało się Matce, że takie to proste. Że one są nieczułe i że dzieci swych nie kochają. Oj głupia...
Nie wiedziała jak wiele Matka płaczu jest w stanie znieść. Nie wiedziała jak instynkt Matki potrafi wyczuć kiedy ma się głucha stać. Głucha i cierpliwa, po prostu być. Być i czekać.
Ale to tylko jedna strona płaczu. Bo jest i taki płacz na którego dźwięk Matka dostaję gęsiej skórki, serce jej podchodzi do gardła, ściska ją w dołku i łzy cisną się do oczu. Takiego płaczu Matka nie potrafi znieść. Ani sekundy.
Gy taki płacz Matka słyszy to chciała by ciałem swym dziecko swoje pochłonąć, otulić tak ściśle by osłonic od zła całego świata. Wtedy Matkę ogarnia poczucie bezradności i niesprawiedliwości. Takiego płaczu Matka słuchać nie chce.
I tu ta myśl co to Matce przez głowę przeleciała. Ten paradoks macierzyństwa cholerny. Że tylko Matka, tylko ona, potrafi znieść płacz dziecka tak długo, a zarazem nie potrafi znieść go wcale.
Matko, tylko Ty to potrafisz.
foto pixabay.com fotoshop tofs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli to, co właśnie przeczytałeś spodobało Ci się, poruszyło Twoje serce, lub usta do uśmiechu, pozostaw swój komentarz.
Jeśli nie, to kulturalna, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana.